Jako pomysłodawca zrobię dobry początek i zamieszczę tu mały opis mojego tegorocznego rejsu (2014) w szkiery Blekinge.
Rejs planowałem z bratem od pewnego czasu i w końcu nadszedł czas realizacji tego pomysłu. Spotkanie ustaliliśmy w Ystad. Krzysiek przyleciał samolotem z Polski, tu zabawna sprawa – dopływając do Ystad widziałem lądujący samolot Wizzair. Na morzu, w tej okolicy, byłem tylko ja oraz jeszcze jeden jacht. Po spotkaniu okazało się że brat zrobił właśnie w tym momencie zdjęcie, na którym są tylko dwa jachty – no kto ma zdjęcie swojego jachtu z samolotu?
Rejs rozpocząłem sam z Landskorony. Trochę wiało – 10 – 12m/s. Nocleg w kanale w Falsterbo. Rano, po otwarciu mostu przejście przez kanał i kierunek Ystad. Wiatry słabe. W Ystad Krzysiek instaluje się na łódce i następnego dnia rano obieramy kurs na Karlskronę. Ystad, port dosyć nowoczesny ale nie na tyle, żeby być najdroższym portem w południowej Szwecji – 300 kr za nocleg.
Wieje tak sobie, w związku z czym, pod wieczór decydujemy się na nocleg w Simrishamn. Przyjemny port i sympatyczne miasteczko.
Rano nieprzyjemna niespodzianka, sąsiedzi z prawej burty wypłynęli już w rejs razem z naszymi odbijaczami. Obieramy kurs na Hanö.
W połowie dnia, oraz planowanej trasy, zaczyna się dziwny ruch – pojawiają się jeden po drugim okręty wojenne i robią duże koła wokół nas. Słyszę jakieś rozmowy na VHF, niestety mam uszkodzoną antenę i nie bardzo można zrozumieć o co chodzi.
Po jakimś czasie przeleciały nad nami dosyć nisko odrzutowce co nas już trochę zaniepokoiło. Kiedy zbliżyłem się do jednego z okrętów przypominającego trochę UFO, nawiązałem z nim łączność przez ręczną krótkofalówkę i okazało się, że już od kilku godzin starają się z nami złapać kontakt. Znajdujemy się w centrum manewrów, pod nami są łodzie podwodne i raczej bezpieczni nie jesteśmy.
Wypływając na Hanöbukten należy czytać ogłoszenia na tablicach informacyjnych w portach. Jest to teren czętych ćwiczeń wojskowych.
Pod wieczór dopływamy do małego porciku, zaznaczonego na mapie jako port jachtowy. Trochę się rozdmuchało, zrobiła się fala wobec czego perspektywa przytulnej kei zrobiła się bardzo nęcąca. Wchodzimy do portu i po kilku metrach stajemy na dnie. Aby było weselej staje też silnik.
Port pusty, żywej duszy. Wykręcam wtrysk paliwa i po przeczyszczeniu go silnik staruje. Niestety, silnik nie daje rady nas ściągnąć. Na szczęście przypływa jakaś motorówka i wyciąga nas w morze.
Po godzinie wpływamy do następnego portu i tam już bez problemu cumujemy przy kei. Mimo usilnych starań nie udało nam się znaleźć nikogo, kto chciałby przyjąć od nas zapłatę za nocleg.
Następnego dnia, po minięciu Hanö, kierujemy dziób łodzi na najbardziej na południe wysunięte wejście w szkiery. Po kilku godzinach spokojnego płynięcia trzeba zacząć trochę uważać, wokół pojawiają się skały i płycizny. Wchodzimy między wyspy i zaczynamy rozglądać się za miejscem na nocleg. Znajdujemy bardzo miłą wyspę, dobrze osłoniętą od wiatru z hakami do cumowania wbitymi w skały oraz boją na cumę rufową. Takie haki można znaleźć na większości tutejszych wysepek w miejscach nadających się do cumowania. Cisza, spokój, zero ludzi, kiełbaska na rożnie i mały browarek. Totalny relaks.
Po spokojnej nocy udajemy się w głąb szkierów. Celem jest wyspa Tjärö. Polecam. Można na niej zatrzymać się albo w bardzo miłej i dobrze wyposażonej marinie (jest nawet bastu), albo zupełnie na dziko, przy skałach. Dla każdego coś miłego.
Następnego dnia midsommarafton czyli noc świętojańska. Płyniemy do portu Järnavik gdzie mamy spotkać się z moją małżonką oraz dwójką przyjaciół aby wspólnie spędzić ten weekend.
Po zaształowaniu dodatkowej załogi wypływamy w poszukiwaniu miejsca odpowiedniego na celebrowanie nocy świętojańskiej. Znajdujemy fajną zatoczkę, również na wyspie Tjärö, osłoniętą od wiatrów z super skałą do przycumowania. Po zjedzeniu obowiązkowych śledzi z młodymi kartofelkami oraz dostarczeniu im (tym śledziom) odpowiedniej ilości płynów do pływania, idziemy na nocne zwiedzanie wyspy. Jest dosyć spora i bardzo urozmaicona.
Następne dni upłynęły nam na zwiedzaniu szkierów. Trzeba trochę uważać ze względu na liczne kamienie i skały ale można polegać na ploterze. Szkiery Blekinge są szalenie malownicze i niekoniecznie trzeba płynąć aż do Sztokholmu aby móc zakosztować uroku pływania pomiędzy skalistymi i tajemniczymi wysepkami, nocowania na dziko w małych zatoczkach.
Przyznam się, że dla mnie też były one zaskoczeniem. Nie spodziewałem się, że stosunkowo tak blisko można znaleźć tak świetne akweny do żeglowania.
Nadszedł czas powrotu. Droga powrotna tą samą trasą. Były plany zahaczenia o Bornholm ale niepewne wiatry w połączeniu z ze zbliżającym się terminem odlotu Krzyśka do Polski zadecydowały o obraniu kursu na Landskoronę. Tym razem ominęliśmy Ystad i przenocowaliśmy w Smygehamn, najbardziej na południe wysuniętym skrawkiem Szwecji. Pikanterii drodze powrotnej dodały kręcące się cały czas burze, czasami bardzo blisko nas, ale na szczęście żadna z nich jakimś cudem o nas nie zachaczyła.
Mając dwa tygodnie czasu można z naszych okolic (Malmö) zrobić sobie naprawdę bardzo fajny rejs.